Dobrze.
Zatem, działo się. Faktycznie, od moich sierpniowych wpisów trochę się wydarzyło.
Zdążyłam podjąć moją pierwszą poważną pracę, rzucić ją, zmienić uniwersytet, zdać prawo jazdy(taaak strasznie się cieszę, jeszcze będzie o tym mowa), zdecydować o zmianie planów życiowych, rezygnować ze studiów na danym kierunku, przejść operację i jeszcze kilka ciekawych eventów.
Rany, gdy czytam to takim "pociągowym" trybem, to sama nie mogę uwierzyć, że tak dużo się działo. Chociaż te kilka zdarzeń to zaledwie najważniejsze z wielu.
Kiedy przypominam sobie jaki ogrom emocji, i pozytywnych, co niesłychanie poprawiało nastrój, ale niestety i tych negatywnych, co już go znacznie obniżało; mnie to wszystko kosztowało, to czasem zadaję sobie jedno pytanie...
Posrało mi się w głowie...?
Chyba tak. Ale w sumie, czy to źle?
Z jednej strony zawsze narzekałam na brak wrażeń, ciągoty do nowości i nieprzerwane uczucie nudy, gdy coś już trwa zbyt długo. Ot, taki charakter. Częste zmiany kojarzyły mi się z zabawą, tym podniecającym uczuciem poznawania, podejmowania się. Z radością.
No to teraz miałam. Karuzelę śmiechu.
Wszystko zaczęło się powoli, niby rozpędzająca rakieta. Z hukiem rozpoczęte, zmieniało jak w kalejdoskopie. Szczerze mówiąc, tak na etapie grudnia, już sama nie wiedziałam w jakim miejscu się znajduję. Porównanie do rakiety jest jak najbardziej adekwatne, bo wszystko wokoło wydawało mi się po prostu kosmiczne <śmiechgonciarza>
Po operacji, mimo, że to nie było nic wielkiego, a przez znaczne unieruchomienie(cała noga), miałam wrażenie, że koniec świata chyba właśnie następuje. Bo nastąpił. Dla mnie tym małym końcem świata było to, że nie potrafię w tym konkretnym momencie nic zrobić, poradzić sobie sama ze sobą. Rezygnując z ówczesnych planów, cieszyłam się, bo zwiastowało to coś nowego, bo porzucałam coś, czym się męczyłam; ale nadal zawodziłam siebie. Ponieważ nienawidzę poczucia bezsensu, pooperacyjny zastój w domu jeszcze bardziej to spotęgował. Potrzebuję mieć plany, potrzebuję ambicji, którą przy nich zyskuję. To jest jak siła napędowa, niezbędna do życia. A tutaj wszystko się posypało.
W ekranizacji* mojej ukochanej książki Agathy Christie, Philip Lombard podczas dyskusji wypowiada słowa: "Zawsze jest jakaś następna". Mówi o wojnie.
Tak właśnie widzę to teraz. Zawsze jest jakaś następna wojna, zawsze jest pewność, że będę o coś walczyć.
W tym przypadku będzie to walka o realizację nowych celów. Nieważne jaki koniec świata właśnie nastąpił.
__________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz