środa, 11 maja 2016

Zawsze jest jakaś następna

Ileż mnie tu nie było! Chyba powinnam się usprawiedliwić, wracając z podkulonym ogonem?
Dobrze.

Zatem, działo się. Faktycznie, od moich sierpniowych wpisów trochę się wydarzyło.
Zdążyłam podjąć moją pierwszą poważną pracę, rzucić ją, zmienić uniwersytet, zdać prawo jazdy(taaak strasznie się cieszę, jeszcze będzie o tym mowa), zdecydować o zmianie planów życiowych, rezygnować ze studiów na danym kierunku, przejść operację i jeszcze kilka ciekawych eventów.

Rany, gdy czytam to takim "pociągowym" trybem, to sama nie mogę uwierzyć, że tak dużo się działo. Chociaż te kilka zdarzeń to zaledwie najważniejsze z wielu.
Kiedy przypominam sobie jaki ogrom emocji, i pozytywnych, co niesłychanie poprawiało nastrój, ale niestety i tych negatywnych, co już go znacznie obniżało; mnie to wszystko kosztowało, to czasem zadaję sobie jedno pytanie...

Posrało mi się w głowie...?

Chyba tak. Ale w sumie, czy to źle?
Z jednej strony zawsze narzekałam na brak wrażeń, ciągoty do nowości i nieprzerwane uczucie nudy, gdy coś już trwa zbyt długo. Ot, taki charakter. Częste zmiany kojarzyły mi się z zabawą, tym podniecającym uczuciem poznawania, podejmowania się. Z radością.
No to teraz miałam. Karuzelę śmiechu.

Wszystko zaczęło się powoli, niby rozpędzająca rakieta. Z hukiem rozpoczęte, zmieniało jak w kalejdoskopie. Szczerze mówiąc, tak na etapie grudnia, już sama nie wiedziałam w jakim miejscu się znajduję. Porównanie do rakiety jest jak najbardziej adekwatne, bo wszystko wokoło wydawało mi się po prostu kosmiczne <śmiechgonciarza>

Po operacji, mimo, że to nie było nic wielkiego, a przez znaczne unieruchomienie(cała noga), miałam wrażenie, że koniec świata chyba właśnie następuje. Bo nastąpił. Dla mnie tym małym końcem świata było to, że nie potrafię w tym konkretnym momencie nic zrobić, poradzić sobie sama ze sobą. Rezygnując z ówczesnych planów, cieszyłam się, bo zwiastowało to coś nowego, bo porzucałam coś, czym się męczyłam; ale nadal zawodziłam siebie. Ponieważ nienawidzę poczucia bezsensu, pooperacyjny zastój w domu jeszcze bardziej to spotęgował. Potrzebuję mieć plany, potrzebuję ambicji, którą przy nich zyskuję. To jest jak siła napędowa, niezbędna do życia. A tutaj wszystko się posypało.

W ekranizacji* mojej ukochanej książki Agathy Christie, Philip Lombard podczas dyskusji wypowiada słowa: "Zawsze jest jakaś następna". Mówi o wojnie.

Tak właśnie widzę to teraz. Zawsze jest jakaś następna wojna, zawsze jest pewność, że będę o coś walczyć.
W tym przypadku będzie to walka o realizację nowych celów. Nieważne jaki koniec świata właśnie nastąpił.
__________
*nawiasem, baaardzo, bardzo, bardzo polecam - "And then there were none" w ekranizacji BBC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz