wtorek, 4 sierpnia 2015

Zaskakująco przyjemnie

Brak weny i czasu albo lenistwo, albo znudzenie - tu doszukujcie się mojej dwutygodniowej nieobecności.
Ale jestem i mam pomysły, tematy i chęci.

Ostatnio przeżyłam coś, czego obawiałam się od dłuższego czasu. Pierwsza jazda samochodem.

Tak, odkąd pamiętam, było to dla mnie coś awykonalnego, niemożliwego, wręcz śmiesznego, gdy tylko obrazowałam sobie moje łapki na kierownicy w jadącym pojeździe, który mam kontrolować, ażeby żadnemu stworzeniu boskiemu krzywda się nie stała.

Wtf, nie potrafię kontrolować samej siebie, a co dopiero auta z tymi wszystkimi pedałami, dźwigniami, przyciskami i kontrolkami...

Dlatego nigdy nawet nie tykałam się samochodu, nie interesowałam specjalnie jego funkcjonowaniem, działaniem i innymi pierdołami.
I moja ignorancja generalnie nie uprzykrzała mi życia.

Do czasu.

Aż nie zaczęła się II kl. licealna i aż tematy typu "to kiedy na prawko?" nie poczęły być chlebem powszednim dnia codziennego.
No, początkowo nie było najgorzej. Ci najstarsi, z pierwszych miesięcy roku pozapisywali się na kursy, coś niecoś opowiadali, nic wielkiego. Niektórzy woleli zaczekać do wakacji. Wyłaniały się jednostki, które zdały za pierwszym i obowiązkowo pochwaliły się zdjęciem na fejsiku (pewnie sama tak zrobię, jeśli będzie mi dane), inni woleli przemilczeć porażki i przystępować drugi, trzeci, ósmy raz do egzaminu.

Po wakacjach, wraz z rokiem maturalnym nasiliły się nie tylko tendencje do rozmawiania o maturach, ale i kolejno coraz większe gromady ledwo-co-dorosłych dziaciaków wszczynały podnietę na posiadanie prawa jazdy.

To takie fajne.
No weź, wszędzie dojedziesz.
No weeeź, szybciej będzie.
Daj spokój, kupio mi auto, będę tak dorośle się prezentować.

Szczerze?
Miałam to totalnie w dupie, nigdy nie zawadzało mi jeżdżenie autobusami, ba, bardzo to lubię. Rozumiem, nie każdy ma takie paranoje, dlatego absolutnie nie miałam nic przeciwko kolegom, którzy ekscytowali się teoretycznym wewnętrznym, ruchem dwukierunkowym albo sprzęgłem. Fajnie było obserwować jak spod szkoły, zaraz po zajęciach poszczególni znajomi wyjeżdżali na trasę eL-kami.

Ale miałam dużo przeciwko coraz to kolejnym osobom zaczynającym na mnie naciskać, żebym też zapisała się na prawko. Uruchomiały się kolejno koleżanki, koledzy, najbliżsi przyjaciele, rodzina.
Nosz cholera jasna!
Czy to konieczność? Jeśli nie czułam takiej potrzeby, to nie zapisywałam się. Że niby robić prawo jazdy wyłącznie dla satysfakcji otoczenia? Nie używając go, nie czując się pewnie za kierownicą?
No błagam.

Dlatego przezimowałam do matur, przez końcowoszkolną gorączkę temat jakoś ucichł i przygasł, aż mój rówieśniczy kuzyn go nie wyłowił.
Rozpoczął kurs, więc cała rodzina miała już czym żyć.
A ja czym rzygać.
On z resztą tak samo.
(w ogóle to ledwie zdał praktyczny, w ostatnim tygodniu, za pierwszym, gratuluję po całości, bo mam nowego szofera :* mimo, że nie zna adresu bloga)

Iii trwalibyśmy wszyscy w tej niezdrowej atmosferze chyba po wieczność, aż któregoś czerwca, siedząc ze znajomymi w pubie czy gdzieżkolwiek indziej, wypaliłam:
- Zapisuję się na kurs prawa jazdy, możecie pomóc mi z ogarnięciem dokumentów, bo już to macie za sobą?

Wszyscy byli zadziwieni moją zmianą zdania z dnia na dzień, nawet ja sama. Powyższe zdanie wypłynęło mi z ust spontanicznie, nie rozmawiałam z nikim wcześniej o moim ewentualnym przystępowaniu do kursu ani nie oświadczałam, że może, możeee można by zacząć.

Jak niezorganizowana jestem, tak spięłam się i załatwiłam wszystkie dokumenty oraz papiery w szkole jazdy i urzędach w jeden dzień. Kolejnego już miałam wykłady. Babeczka potwierdziła, że nauki praktyczne mogę rozpoczynać na początku lipca, ale nie byłabym sobą, gdybym nie przeciągnęła tego aż do teraz.

Cóż, jak mówiłam, nie czułam się pewnie siedząc za kółkiem. Tyle, ile próbowałam jeździć z moim najukochańszym i pełnym chęci tatą, przekonałam się, że absolutnie nie nadaję się do szusowania po drogach.
Wyglądało to mniej więcej tak - 5 min. teorii, kilka nieudanych ruszeń, nieliczne zakończone powodzeniem, wszystko w okrutnie nerwowej atmosferze, zakończone trzaskiem drzwi zwieńczonym hasłem "już nigdy mnie nie sadzaj na tym pieprzonym miejscu tego pieprzonego auta"
Well, oboje mamy burzliwe charaktery, to nie mogło się udać.

Tak samo nagle jak wyjechałam z zapisaniem się na kurs, z identycznie pełnym spontanizmu pozytywnym nastawieniem poszłam umówić pierwsze jazdy.
Optymizm przyblakł, gdy zapadło oczywiste dla mnie pytanie ("czy na pierwszej godzinie muszę koniecznie wyjeżdżać w miasto?") z oczywistą dla babeczki odpowiedzią ("no jasne, z czym czekać")
Trafił mi się instruktor imieniem Rafał, niestety w weekendy nie pracowali polecani przez znajomych Łukasz i Mateusz.
Z miejsca poleciał sms do przyjaciółki.
"Rafał, niedziela, 8:00. Ujdzie?"
"O nie, ten stary dziad XD powodzenia"
Wtedy zrobiło się wesoło.

Nie dotarło to do mnie chyba aż do samej 7:40 w niedzielę rano, kiedy to przyszło mi udać się na plac instruktora.

Gość okazał się być genialny i młody, wbrew wcześniejszym ostrzeżeniom przyjaciółki (chyba mamy zbyt inne gusta). Kosmicznie szybko zaznajomił mnie z samochodem, wszystkimi ogólnikami, i nie zorientowałam się, a byłam już na ulicy.

I wiecie co?
Było świetnie. W sensie, nie jestem idealnym kierowcą i tak dalej, ale to co było dla mnie najważniejsze - spodobało mi się, zachęciłam się niesamowicie do dalszej współpracy i dzisiaj lecę zapisać się na kolejne godziny. Pewnie pochwała instruktora też ma tu swoje efekty, ale ćśśś...
(a ileż było telefonów do bliskich, że "ohh wyprzedziłam rowerzystę" :^))

Jednak nie zapomnę chyba tego uczucia, jak już jechałam drogą, ogarniałam biegi, kierunkowskazy, kierownicę i cały ten sprzęt, a nagle spłynęło na mnie takie wow, kierujesz samochodem. Nikt inny, ale TY właśnie teraz jedziesz autem.
__________
Sama się teraz ekscytuję sprzęgłem i ruchem dwukierunkowym, tak więc wybaczcie ci, którzy musieli znosić moje przewracanie oczami.

4 komentarze:

  1. Ja skończyłam drugi rok studiów i po dzień dzisiejszy nie mam prawa jazdy. I wierz mi, też było mi niedobrze, kiedy każdy wokół tylko pytał, jak długo zamierzam czekać, aż zapiszę się na kurs. Hm, nie wiem, może i nawet pół wieku, co Cię to obchodzi? Dla mnie prawko to spory wydatek, a dodajmy do tego to, że najzwyczajniej w świecie nie mam czym jeździć. Nie mam samochodu, a tym bardziej mnie na niego nie stać - więc prawdę powiedziawszy nawet nie mam okazji, by usiąść za kółkiem. Ale wiem, że to mi się przyda i na pewno przed końcem studiów będę chciała zdać egzamin. Tylko póki co jestem przerażona perspektywą prowadzenia samochodu i mam nadzieję, że podobnie jak Ty, z czasem się oswoję i to polubię :D
    A post super, opisujesz wszystko z takim humorem, że równie dobrze mogłabyś pisać o pogodzie, a i tak wyszłoby ciekawie.
    Pozdrawiam,
    rude-pioro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. To okropnie nużące, słuchać ciągle tych samych namów. Ale rzeczywiście, prawo jazdy to mega przydatna sprawa. Mam nadzieję, że też znajdziesz frajdę w kierowaniu autem(i obydwie zdamy od razu haha)
    Dziękuję za miłe słowa, o pogodzie również obiecuję kiedyś napisać ;) zapraszam na kolejne posty

    OdpowiedzUsuń
  3. Już dawno skończyłam 18 lat, ale nie mam czasu na prawko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie jest potrzebne i da się obyć bez niego (bez konieczności uprzykrzania sobie życia), to i po co:)

      Usuń